Kategoria: Historia dla Ciebie
Opublikowano: 2018-11-08 21:53:07 przez system

Demokracja-czy mamy być z czego dumni?

Pogańska rewolucja nawozem współczesnej demokracji

W najbardziej gorący tydzień wyborów samorządowych, kiedy rozpalone umysły sztabów wyborczych myślą jak podejść przeciwnika i wygrać wybory, warto się chwilę zastanowić nad tym jak demokracja wygląda od strony krytycznej, jakie ma korzenie i co ze sobą niesie.

Skąd swe korzenie czerpie współczesna demokracja? Nie, nie ze starożytnej Grecji gdzie jej pewien model funkcjonował będąc jednak bardzo odmienny od obecnego. Współczesna demokracja czerpie swe korzenie z Rewolucji Francuskiej, jednej z najbardziej barbarzyńskich rewolucji w dziejach. Rewolucji antychrześcijańskiej i antykonserwatywnej, opartej w swej logistyce na antykatolickiej reformacji i renesansowym neopogaństwie.

Końcem lat ’80 ubiegłego wieku Francis Fukuyama sformułował tezę, iż proces historyczny w pewnym sensie zakończył się wraz z upadkiem komunizmu i przyjęciem przez większość krajów systemu liberalnej demokracji. Liberalna demokracja ma być, wg Fukuyamy, najdoskonalszym z możliwych do urzeczywistnienia systemów politycznych. Człowiek w demokracji osiągnął już swój ostateczny cel w jakim może zorganizować sobie państwo. Dziełem które miało potwierdzać jego pogląd była książka „Koniec historii”, która przedstawiała właśnie demokracje jako ostateczny i jedyny już model funkcjonowania współczesnych społeczeństw.

Rzeczywiście, o demokracji przywykliśmy mówić prawie zawsze pozytywnie i trudno nam w obecnych czasach wyobrazić sobie by ludzie mogli działać i rządzić w inny niż demokratyczny sposób. W demokrację, dzięki zabiegom socjologiczno-medialnym, wielu uwierzyło, uznało ją za dogmat polityczny w który się wierzy, nie podważa i którego się broni jako doskonały. Mówienie o demokracji negatywnie uchodzi niemal za świętokradztwo.

Tymczasem jest zupełnie odwrotnie. Demokracja jest systemem który generuje cała gamę niekorzystnych zjawisk. Systemy demokratyczne prowadzą powoli i stopniowo do ograniczania wolności i do deptania wartości, gdyż te przeszkadzają w drodze do wyborczego zwycięstwa. Chcąc bowiem wygrać konieczne jest przekonanie elektoratu do swych racji. Najefektywniej robi się to używając bujnych obietnic bez pokrycia, a więc posługując się kłamstwem i demagogią. Daje to swobodę do rozmywania i wyszydzania wartości przez różne mniejszości które bazując na zasadzie równości głosu głośno manifestują swój kosmopolityczny nihilizm, chcąc dotrzeć do zdemoralizowanej części elektoratu.

Jak pisał Erik Von Kuehnelt-Leddihn, jeden z najwybitniejszych pisarzy konserwatywnych ubiegłego wieku: „Z etycznego punktu widzenia wybory są rzeczą skrajnie problematyczną ponieważ partie muszą się starać i walczyć o przychylność wyborców. Stają więc naprzeciwko siebie jako pełni animozji wrogowie. Późniejsze wybory –niezwykle kosztowna zabawa – stają się istotnymi orgiami próżności, oszczerstw, zawiści, zazdrości, kłamstw, podejrzeń, fałszywych informacji, pustych obietnic i zniesławień, które nierzadko dotyczą prywatnego życia przeciwników. […] Orgia wyborcza wyłania zwycięzców i zwyciężonych . Nie ma to nic wspólnego z poszukiwaniem najlepszego sposobu rządzenia państwem. Usprawiedliwia swoje istnienie „darwinistyczną” wiarą, że w tej walce zatriumfują „najlepsi”, na co, rzecz jasna, nie ma absolutnie żadnej gwarancji”.

Efektem demokracji nie jest więc niestety doskonały system spokoju i życia według powszechnie uznawanych wartości. Efektem demokracji jest raczej to co widzimy na co dzień: populizm, próżność, oszczerstwa, pic medialny obliczony na socjologiczny efekt, podejrzenia, zniesławienia, kłamstwo, korupcja czy wyborcze manipulacje. Polaryzacja ugrupowań prowadzi do konfliktów i podziałów między nimi a w ostateczności do nienawiści i kłótni. Deptana jest również wolność gospodarcza gdyż kupczenie stanowiskami powoduje rozrastanie się coraz bardziej kosztownego aparatu urzędniczego który niszczy wolny rynek, a także jak to często widzimy, ma skłonności do marnowania czy wręcz rozkradania środków publicznych.

Demokracja nie jest więc systemem ani wartości ani wolności. Nad nimi bowiem można najzwyklej w świecie zagłosować i co gorsza je przegłosować w imię zasady, że większość sejmowa może wszystko. Czyż pierwszego w starożytnym Rzymie demokratycznego głosowania, którego koordynatorem był Piłat, nie wygrał Brabasz i ówcześni Żydzi?

Skąd więc swe korzenie czerpie współczesna demokracja skoro głosuje nawet nad życiem lub śmiercią i to nawet dzieci, a za sobą ciągnie cały wachlarz wypaczonych zjawisk? Nie, nie ze starożytnej Grecji gdzie jej pewien model funkcjonował 2,5 tys. lat temu przez krótki czas będąc jednak bardzo odmienny od obecnego i ograniczony. Współczesna demokracja czerpie swe korzenie z Rewolucji Francuskiej, jednej z najbardziej barbarzyńskich rewolucji w dziejach. Rewolucji antychrześcijańskiej i antykonserwatywnej, opartej w swej logistyce na antykatolickiej reformacji i renesansowym neopogaństwie. Rewolucji która fałszywie chciała wyzwolić człowieka z pod ucisku monarchii. W rzeczywistości to utopijne „wyzwolenie” pochłonęło prawie 250 tys. niewinnie wymordowanych ludzi – głównie katolików, a monarchia wróciła do łask zaledwie 20 lat później.

Hasło współczesnej demokracji o równości, wolności i braterstwie, o równości przekonań oraz dążenie do wyzwolenia ludu spod rządów monarchii będące głównym założeniem Rewolucji Francuskiej w 1793 roku urzeczywistniano w sposób jaki prawie 300 lat wcześniej uderzono w kościół reformacją. Francuski bunt paryskiego ludu przeciwko królowi odpowiadał wcześniejszemu reformatorskiemu buntowi przeciw papieżowi. Bunt ludu przeciw szlachcie i arystokracji odpowiadał buntowi ludu wiernych przeciw „arystokracji kościoła”. Ogłoszenie suwerenności ludu i przejęcie przez niego władzy było odpowiednikiem sprawowania rządów przez wiernych w reformackich sektach.

Równość i braterstwo Rewolucji Francuskiej to nic innego jak bunt przeciw tradycyjnej „ojcowskiej” drabinie społecznej. Bóg jest w niebie, Ojciec Święty w Rzymie, królowie byli ojcami narodów, a ojcowie władcami w rodzinie. Demokracja jednak ma funkcjonować na zasadach braterskich czyli bez „ojca”. Każdy z „braci” jest równy a więc odpersonalizowany. Jednego można zastąpić drugim, jeden głos wymienić na inny. „Braterskie” – czyli bez „ojca” – chciały być również totalitarne dzieci Rewolucji Francuskiej. Takie też miało być społeczeństwo komunistyczne – równe, bez hierarchii. Wielki Brat Orwella to właśnie taki przerażający pomnik tak właśnie rozumianego braterstwa – pisał dalej Erik Von Kuehnelt-Leddihn.

Z tej antymonarchicznej i neopogańskiej nienawiści która miała miejsce 224 lata temu, kiedy we Francji wprowadzono urzędowo ateizm, Boga zastąpiono kultem rozumu, a w przeciągu tylko dwóch miesięcy w czerwcu i lipcu 1794 roku zgilotynowano prawie 18 tysięcy ludzi, zrodziły się na przestrzeni kolejnych lat demagogiczne demokracje, głoszące kult ludu i jego „mądrości”, demokracje które zwalczają tradycję i religię, prześladują elity, stwarzają środowisko wulgarności i kiczu, torują drogę pospólstwu, głupocie i cynizmowi, co niewątpliwie obserwujemy i dziś.

Trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że gdziekolwiek by się nie rozglądnąć po krajach demokratycznych wszędzie toczy je rak. Jeśli nie rak finansowy, zadłużeniowy i gospodarczy to rak demograficzny. Jeśli nie rak wyludniającej się populacji to rak upadku kultury. Jeśli nie rak upadającej kultury to rak tożsamości, jeśli nie rak tożsamości to rak ateistyczny, wulgarnej walki z kościołem. Stan bowiem prawie wszystkich państw demokratycznych ze Stanami Zjednoczonymi na czele jest coraz gorszy i trudno już znaleźć kraj nawet w tzw. Unii Europejskiej gdzie nie byłoby groźby poważnych konfliktów społecznych powodowanych albo fatalnym stanem finansów i gospodarki albo konfliktami narodowościowymi powodowanymi napływem egzotycznych, głównie muzułmańskich emigrantów, którzy stopniowo zaczynają dominować. Skąd nagle wziął się kryzys w państwach które przez wieki dominowały nad światem i tworzyły cywilizacje które ten świat podbijały?

Otóż z dużą dozą pewności można uznać, że podłożem wielu poważnych problemów jest właśnie demokracja i ruchy ideowe, które ją stworzyły czyli ustrój przez wszystkich niemalże uznawany za niepodważalny, a przez Fukuyame nazwany nawet jako ostateczny. Ustrój który zaczerpnął swe korzenie z krwawej, pogańskiej rzezi niewinnych ludzi w imię fałszywie pojmowanej równości i egalitarności. Największą bowiem usterką demokracji jest nie tylko to, że odrzuciła „ojca” i hierarchię ale także to, że oparta jest na zasadzie, która działa przeciw prawdzie. Bo czy większość może sobie uzurpować prawo do przekonania, że po jej stronie jest zawsze racja i prawda?

Paweł Wieciech