Kraków stolicą kultury, czy… burdeli?
Na marginesie naboru wniosków Urzędu Miasta Krakowa w ramach programu wspierania działalności kulturalnej w księgarniach, którego beneficjentami mogą być księgarnie funkcjonujące jako fundacje, bądź niezależne organizacje przyczyniające się swoją działalnością do ożywiania księgarń, jako centrów kultury i miejsc spotkań, głos zabrał publicysta Stanisław Widomski, który niesłychanie krytycznie wypowiedział się na temat współczesnej kondycji etyczno-moralnej niegdysiejszej stolicy Polski.
"Kraków. Miasto ogłoszone w roku 2000 stolicą kulturalną Europy, co wówczas znaczyło dużo więcej niż teraz (był to początek akcji obliczonej na więcej lat), przeszło w ciągu ostatnich lat koszmarną metamorfozę. Pojęcie kultury zeszło tu tak bardzo na psy (przepraszam wszystkie psy!), że można już mówić tylko o kulturze fizycznej i to najczęściej ćwiczonej w domach publicznych. To nie żart, ani złośliwość, to są fakty; w dzień, czy w nocy trudno doprawdy przejść spokojnie Traktem Królewskim z Wawelu do Bramy Floriańskiej i nie być kilkakrotnie zaczepionym przez naganiaczy lub naganiaczki do burdelu. Nie goni ich ani policja, ani straż miejska, tak dzielnie interweniująca w przypadku pomyłkowo zaparkowanego auta lub spóźnionej przejściem na czerwonym świetle jakiejś staruszki. Domy publiczne wabią w pobliżu najpiękniejszych, pradawnych zabytków" - zaczyna swój tekst autor.
"Problem narastał latami, lecz nie opisywały go media, które zachwycały się reżyserem Klatą i jego antynarodowymi, antyreligijnymi i zboczonym seksualnie przedstawieniami – to im starczało za całą kulturę. Dodajmy do tego obrazu jeszcze 2.500 – słownie: dwa tysiące pięćset! – sklepów z wódką czynnych przeważnie całą dobę, a wizerunek podwawelskiego grodu stanie się pełniejszy. Lewacko-platformiany od lat zarząd miasta Krakowa walczy o turystów, owszem, ale nie tak jak dawniej prezentując się jako stolica kultury, bynajmniej – jako stolica burdeli. Kto ma wątpliwości, jak nasz prastary gród jest promowany, niech wyskoczy np. do Londynu i obejrzy tam billboardy, namawiające do odwiedzenia Krakowa. Zachęcają one bez ogródek, że można się tam tanio zabawić, tanio napić (czytaj: pochlać) piwa i wódki. Co z muzeami, wielowiekowymi kościołami, prastarymi murami? A kogo to obchodzi, kogo to przyciągnie? – oto rozumowanie krakowskich rajców."
Jako jeden z powodów tego stanu rzeczy Widomski widzi walkę lewicowo-liberalnego układu, od lat rządzącego miastem z tym wszystkim, co nazywamy współcześnie etyką, moralnością, czy chrześcijańskim systemem wartości. Świetnym sposobem na to jest właśnie obniżanie wymagań w zakresie moralności - stąd monstrualne ilosci sklepów z alkoholem i przybytków uciech. Jednakże taka polityka to miecz obosieczny:
"Rajcowie, by poprawić sobie i miastu wizerunek, wpadli na pomysł, że gdzieniegdzie zamienią czerwoną latarnię na kaganek oświaty. Postanowili wspomóc księgarzy; tych bowiem w dawnej stolicy kultury prawie już nie ma. Kiedyś na tym wielkim placu, nazywanym Rynkiem Głównym, było co najmniej pięć księgarń, kolejne zaś znajdowały się na przyległych ulicach – Grodzkiej, Floriańskiej, Sławkowskiej, Wiślnej, Brackiej, Mikołajskiej. I nie było ich wcale za dużo. Nie bankrutowały, istniały latami. Niektóre miały nawet swoje specjalizacje (np. księgarnia muzyczna). W tym samym rejonie funkcjonowały także co najmniej dwa, trzy antykwariaty. Zaglądali do tych placówek krakowianie, przede wszystkimi jednak wszechobecni wówczas turyści, którzy wywozili z podwawelskiego grodu figurki Lajkonika, ale głównie – książki, książki i jeszcze raz książki. Księgarze dbali o to, by oferta dla turystów była bogata, a w razie braków jakichś tytułów, sami dzwonili do wydawców, by ich ponaglić. Domagali się też wówczas wersji obcojęzycznych. Turyści tym sposobem wywozili z Krakowa i sensowne pamiątki, i sporą porcję wiedzy nie tylko o dawnej stolicy Polski, ale o całym kraju, o jego historii, tradycji, obyczajach.
Dziś na krakowskim Rynku pozostała dosłownie jedna księgarnia i to o zubożonej ofercie, bowiem firma jest w stanie likwidacji. Na ulicach okolicznych prawdziwej księgarni nie uświadczysz. Nie ma już nawet takich potęg jak Księgarnia Hetmańska i Empik. Cóż więc teraz turysta wywozi z Krakowa? Przede wszystkim kaca i chorobę weneryczną(…)
Władze miasta wyliczyły jakimś cudem, że w Krakowie działa aż 76 księgarń. Nie wiem jak liczyli, skoro sami stwierdzili, że w Nowej Hucie jedna księgarnia przypada na 200 tys. mieszkańców! Pewnie wliczyli do tego wszystkie sklepy papiernicze, większe kioski, jakieś księgarenki przybiblioteczne, czynne raz w tygodniu punkciki sprzedaży przy domach kultury (też już nielicznych). Postanowili wszystkie te właśnie punkty wspomóc jednorazowo łączną kwotą – uwaga! – 200 tys. zł. Okrągła sumka – zakładając, że księgarń jest 76, na każdą przypadnie po 2 631 zł. W dobrym punkcie Starego Miasta wystarczy akurat na czynsz za... 3 dni" - kontynuuje Widomski
Pełny tekst można znależć TUTAJ