Kategoria: Wywiady
Opublikowano: 2012-03-20 23:58:55 przez system

Gramy do jednej bramki

Chciałbym, żeby na mecze przychodziły całe rodziny, żeby była rodzinna, radosna atmosfera, przypominająca tę z meczu z Wisłą Kraków, kiedy przyszło 2 tys. ludzi. To jest piękne – rozmowa ze Stanisławem Bukowcem, nowym prezesem Bocheńskiego Klubu Sportowego.

Wróćmy na chwilę do okoliczności związanych z wyborem nowego zarządu BKS-u, który później wybrał Pana na prezesa klubu. Na jednym z bocheńskich portali ukazał się cykl materiałów, w których, żeby nazwać rzecz eufemistycznie, wyrażano zdziwienie faktem, że w trakcie walnego zgromadzenia członków Stowarzyszenia Bocheński Klub Sportowy doprowadził Pan do zmiany procedury elekcji. Początkowo głosowanie miało być tajne a członkowie stowarzyszenia mieli głosować na każdego kandydata z osobna, ostatecznie głosowano jawnie na cały blok kandydatów. Jakie były powody zmiany?

Rzecz jest prosta. Według statutu zarząd liczy od pięciu do siedmiu członków. Podczas obrad ze strony Marka Mazura padła propozycja, aby nie obsadzać zarządu w całości, po to, by zostawić furtkę dla wejścia do niego przedstawicieli potencjalnych sponsorów. W zarządzie zasiadali i zasiadają znani bocheńscy przedsiębiorcy; członkiem zarządu byli: szef Contimaxu Andrzej Cieślik, właściciel Cafe Mag Kazimierz Budek, obecnie zastępcą prezesa jest Andrzej Majka. To nie jest nic nadzwyczajnego, przeciwnie, jest to rzecz zupełnie naturalna. W trakcie dyskusji ustaliliśmy, że pozostawimy dwa miejsca wolne. Z sali zgłoszono sześciu kandydatów do zarządu, więc niezależnie od liczby uzyskanych głosów wszyscy zostaliby jego członkami, ale mielibyśmy tylko jedno nieobsadzone miejsce. Wobec powyższego Antoni Serwinowski – jak sam powiedział, dla dobra sprawy – wycofał swoją kandydaturę i pozostało pięciu kandydatów na pięć miejsc do obsadzenia, a ponieważ spotkanie trwało już trzy godziny, zaproponowałem głosowanie blokiem i wszyscy na tę propozycję przystali. W podobny sposób uczestnicy walnego wybrali skład komisji rewizyjnej. Zresztą sposób głosowania został jednogłośnie przyjęty przez zebranych, nikt nie wniósł sprzeciwu. Nie rozumiem więc wspomnianych przez Pana komentarzy. Wygląda to na czystą złośliwość...

Czyli zarzuty, może nie tyle wyrażane otwarcie, co sugerowane między wierszami, że był to z Pana strony fortel mający na celu, jakby to powiedzieć, związanie rąk głosującym i sprytne przemycenie własnej kandydatury, są chybione?
Absolutnie tak! Wszyscy, ja również, bardzo mocno zachęcali do kandydowania do zarządu burmistrza Bogdana Kosturkiewicza, a także radnych którzy są członkami stowarzyszenia. To było naturalne do tej pory i jeszcze ściślej wiązało klub sportowy mający przymiotnik "Bocheński" w nazwie, z samorządem Bochni. Burmistrz i radni wytłumaczyli odmowę kwestiami prawnymi i w pewnym momencie doszło do dziwnej sytuacji, że...

Może zabraknąć kandydatów...
...Tak. Proponowani kandydaci po kolei odmawiali wejścia do zarządu i była obawa, że zabraknie kandydatów. Ta praca to nie są frykasy.

Pobiera Pan jakieś wynagrodzenie z tytułu pełnienia funkcji prezesa?
Nie. To czysto społeczna działalność. Natomiast wracając do relacji z naszych obrad zamieszczonej na portalu, było to mówiąc przysłowiowo "dorabianie brody" do tematu i muszę powiedzieć, że nawet na drugim posiedzeniu zarządu, nie ja, ale inni koledzy wyrażali oburzenie tą relacją z walnego, bo miała się ona nijak do tego, co działo się podczas wyborów.

Jakie zespoły w tej chwili są w strukturze BKS-u?
Mamy dwie drużyny seniorskie – piłkarzy ręcznych i piłkarzy nożnych oraz dwa zespoły juniorskie, oba w sekcji piłki nożnej (juniorzy młodsi i starsi). Juniorzy w sekcji piłki ręcznej występują w tej chwili pod szyldem MOSiR-u, ale jest dosyć prawdopodobne, że w najbliższym czasie przejmiemy tę drużynę.

Jeśli dobrze się domyślam chodzi o budowanie narybku dla potrzeb drużyny seniorów w piłce ręcznej. Czy nowy sponsor tej sekcji, firma Stalprodukt zażądała albo zażyczyła sobie przeniesienia juniorów do BKS-u?
Nie, to niezupełnie tak. Narybek jest i czy byłby on szkolony w ramach BKS-u czy MOSiR-u, nie jest to aż tak istotne. Szkolenie w zespołach mosirowskich jest prowadzone prawidłowo, w ogóle współpraca między tymi dwoma ośrodkami układa się bardzo dobrze i tutaj słowa uznania należą się dyrektor Sabinie Bajdzie. Z tym przeniesieniem chodzi o sprawy czysto techniczne, związane z rejestracją zawodników, z transferami. W Polsce obowiązują przepisy, które powodują, że, ilustrując to na przykładzie bocheńskim, zawodnik MOSiR-u przechodząc do BKS-u podlega transferowi, bo choć gra w tym samym miejscu, jest zawodnikiem innego klubu, a z transferem wiążą się określone opłaty licencyjne itd. Sądzę, że dla pewnego wyprostowania sprawy byłoby celowe przejęcie przez BKS zespołu juniorów w piłce ręcznej. Tak się stało swego czasu z juniorami w piłce nożnej.

Czy nie odnosi Pan wrażenia, że piłkarze nożni w jakimś sensie zostali opuszczeni, chociaż słowo „opuszczeni” może jest tutaj nienajzręczniejsze. Chodzi mi o to, że szczypiorniści mają strategicznego sponsora i to na pewno odciąża budżet BKS-u a tym samym stwarza większe możliwości finansowania piłkarzy nożnych, ale czy istnieje realna szansa na znalezienie dużego sponsora dla piłkarzy nożnych?
Pomoc Stalproduktu dla piłkarzy ręcznych to cenna i szlachetna rzecz i rzeczywiście w znacznym stopniu pozwala to klubowi spokojnie działać. Czy piłkarze nożni zostali osamotnieni? Można odnieść takie wrażenie, kiedy ktoś patrzy na to z boku, ale absolutnie tak nie jest. W przeszłości byli w klubie sponsorzy, którzy przekazywali pieniądze tylko na piłkę nożną. Ale to wcale nie oznaczało, że nie dbaliśmy o piłkę ręczną. Teraz też tak jest. Staramy się zabezpieczyć środki na funkcjonowanie piłki nożnej. Znalezienie dużego sponsora, który byłby skłonny wyłożyć powiedzmy 200 tys. zł, nie jest rzeczą prostą. Zresztą z pewnego punktu widzenia nawet lepiej jest mieć kilku mniejszych sponsorów, niż jednego dużego.

Z jakiego?
To jest duży plus w sytuacji, gdy jakiś sponsor wycofuje się z finansowania. Jeśli jest tylko jeden, choćby duży, to w takim wypadku mamy naprawdę spory problem, a jeśli jest ich np. pięciu to jest tu jakaś asekuracja, jeden się wycofuje, ale czterech zostaje. Ponadto większa liczba sponsorów pozwala budować dobrą atmosferę wokół klubu, bardziej "zakorzenia" bocheński sport w różnych środowiskach. Na pewno będziemy szukać dużego sponsora, ale jesteśmy bardzo wdzięczni za każdą pomoc, nawet tą najmniejszą. Jest mi bardzo przykro, że klub może stracić wpływy, które miał do tej pory. Nie twierdzę, że tak będzie, ale jest takie zagrożenie.
Pewnie ma Pan na myśli wpływy z dzierżawy płyty Rynku pod ogródki piwne. Tylko, że... ja nie chciałbym Pana prowokować do jakiejś nielojalności wobec byłego przełożonego, pana Wojciecha Cholewy, ale nie uważa Pan, że wtedy było dużo lepsze rozwiązanie. Pomijam podnoszone przez niektórych wątpliwości prawne, bo się na tym nie znam i nie wiem, czy są uzasadnione, chodzi mi wyłącznie o sens finansowy pomysłu z dzierżawą ? Miasto ograniczyło przetarg do stowarzyszeń sportowych, wygrał go BKS, który podnajmował płytę jakiejś firmie prowadzącej ogródki.
Wie pan, płyta Rynku była wcześniej wynajmowana innym firmom i w tym przetargu (wygranym przez BKS) kwota wyjściowa do licytacji była na poziomie kwoty, którą uiszczał do budżetu miasta poprzedni dzierżawca. BKS nie mógł wydzierżawić Rynku od miasta za mniejsze pieniądze niż robili to inni wcześniej. Nie można więc mówić o mniejszych wpływach do budżetu miasta z tego tytułu.

Jak dokładnie wyglądał cały ten mechanizm?
Miasto wydzierżawiało rynek BKS-owi, a BKS podnajmował firmie, która prowadziła ogródki. Pieniądze spływały od firmy do BKS-u, klub część pieniędzy przekazywał miastu (kwota dzierżawy z dwóch ogródków wynosiła prawie 13 tys. zł miesięcznie), a resztę przeznaczał na działalność własną. Wszyscy na tym korzystali, akurat firma prowadząca ogródki pewnie najmniej, bo jak pieniądze dzieli się między trzy podmioty..., w każdym razie bocherński sport otrzymywał zastrzyk finansowy w wysokości około 50 tys. zł rocznie. Teraz cały zysk z ogródków trafi do jakiegoś prywatnego przedsiębiorcy.
Rozumiem, ale gdyby ogłoszono przetarg nieograniczony, być może uzyskano by większą kwotę i klub dostałby zastrzyk finansowy w wysokości, dajmy na to 60 tys. zł.
Oczywiście, można się tej poprzedniej konstrukcji, że tak powiem "czepiać", ale faktem jest, że klub był w ten sposób wspierany i to niemałą kwotą.

W przeszłości klub w dużo większym stopniu niż to jest teraz był finansowany przez bocheńskiej spółki komunalne. Obecnie pieniędzy z tego źródła jest chyba mniej?
Rzeczywiście jest z tym problem. Spółki komunalne rocznie przekazywały na rzecz klubu kwotę około 90 tys. zł. W tym roku, jak na razie tylko jedna spółka wpłaciła 7,5 tys. zł. Brak tych środków – mówię o kwocie 140 tys. zł, czyli łącznej sumie jaką dotychczas pozyskiwaliśmy od spółek komunalnych i z tytułu podnajmowania Rynku – stwarza dla nas skomplikowaną sytuację, na razie nikt nam tych ubytków nie zrekompensował. Gdybyśmy te pieniądze mieli, moglibyśmy być spokojni o byt klubu i śmielej wyznaczać bardziej ambitne cele sportowe. Cały czas liczymy, że rozmowy z prezesami spółek doprowadzą do pozytywnego efektu. Zresztą podczas walnego zebrania burmistrz Kosturkiewicz nie wyraził sprzeciwu wobec takiemu wspieraniu sportu przez spółki komunalne.

Sytuacja finansowa klubu nie jest najlepsza, pod koniec ubiegłego roku jego długi wynosiły bodajże 113 tys. zł.
To zadłużenie jest zmniejszane. W zasadzie, poza jednym krótkim okresem, nigdy nie było tak, że klub był na plusie. Obecna dziura finansowa w decydującym stopniu jest spowodowana tym, że przed kilkoma laty firma Stalprodukt wycofała się z finansowania naszej działalności, bo po prostu założyła sobie inne cele marketingowe. Wtedy powstało zadłużenie w wysokości ok. 200 tys. zł i udało się zredukować je do ok. 100 tys. I tutaj muszę oddać honor Wojciechowi Cholewie. On wykazał naprawdę dużo dobrej woli i podejmował szereg działań, które zaowocowały zmniejszeniem długu, bez uszczerbku dla bieżącej działalności, a przypomnę, że działo się to w okresie kiedy piłkarze ręczni grali w pierwszej lidze, wyjeżdżali do Olsztyna, Białej Podlaskiej, Piotrkowa Trybunalskiego, Warszawy co wiązało się z dużymi kosztami, natomiast piłkarze nożni grali w IV lidze i raz nawet walczyli w barażach o awans. Prowadzenie bieżącej pracy szkoleniowej, dokonywanie transferów i równoczesne zmniejszanie zadłużenia wymagało ogromnego wysiłku. Na marginesie, inną ważną rzeczą, którą zrobił Wojciech Cholewa było utworzenie klas sportowych, w tym klasy sportowej w Szkole Podstawowej nr 5, ukierunkowanej na piłkę ręczną, co w kontekście obecnych, ambitnych planów związanych z tą sekcją jest bardzo istotne.

Może nie tyle utworzył, co reaktywował, bo kiedyś w szkole podstawowej nr 5 istniały takie klasy.
Jeżeli chodzi o „piątkę” zgadza się. W sumie, utworzył czy reaktywował, na jedno wychodzi, bo przez długi okres czasu klas sportowych w szkołach podstawowych nie było a teraz są, ale w innych szkołach po prostu stworzono je od podstaw – w „jedynce” klasę z pływaniem, w "dwójce" z judo. To było dobre posunięcie, bo trzeba zaczynać od najniższego poziomu, od szkolenia dzieci i młodzieży.
Plany zakładające awans piłkarzy ręcznych nawet do ekstraklasy mogą się rozbić o brak hali z prawdziwego zdarzenia. O ile wiem, kiedy szczypiorniści grali jeszcze w I lidze hala została dopuszczona do gier warunkowo. Na poziomie ekstraklasy coś takiego chyba by nie przeszło i zespół trzeba byłoby wycofać z rozgrywek. W najlepszym razie skończyłoby się na tym, że wszystkie mecze byłyby rozgrywane na wyjeździe, a bocheński kibic miałby z tego tyle co nic.
Wybudowanie hali jest warunkiem koniecznym rozwoju sportu w Bochni, bez tego nie ma o czym mówić. Zresztą sponsor w umowie zażyczył sobie nie tylko informacji o tym jaką wizję rozwoju piłki ręcznej mają miasto i klub, ale również informacji dotyczącej planów i perspektyw wybudowania hali. To już nie jest sprawa chciejstwa, czy ambicji, to jest po prostu konieczność, choćby z tego względu, że hale już istniejące są wykorzystane do granic możliwości. Bez wybudowania hali czy nawet hal, nie mamy co marzyć o ekstraklasie. Obiekt przy ogólniaku, nawet po udogodnieniach, które zostały przeprowadzone w ostatnich latach nie spełnia kryterium wielkości, nie wspominając już o stanie parkietu.

Kibice z niektórych miejsc widzą tylko połowę boiska.
Tak, to jest niestety rozwiązanie prowizoryczne. Liczę na to, że miasto podejdzie rzeczowo do tego problemu.
Tej inwestycji chyba nie da się sfinansować wyłącznie ze środków własnych?
Na pewno trzeba podejmować próby pozyskania pieniędzy z funduszy unijnych czy z Totalizatora Sportowego, chociaż jeśli swego czasu miasto za własne pieniądze wybudowało szkołę i dwie hale na os. Jana, to znaczy, że...

Można.
Można. A skoro już jesteśmy przy temacie infrastruktury sportowej w Bochni; nie mamy boiska treningowego w centrum miasta oprócz płyty głównej, która nie może być bardzo eksploatowana. Zawodnicy trenują na Smykowie i w Chodenicach, a tutaj dojazdy są i uciążliwe i drogie. Z tego co wiem, w tej chwili prowadzone są rozmowy między MOSiR-em a miastem na temat budowy boiska ze sztuczną trawą obok kortów tenisowych. Myślę też, że należałoby powrócić do tematu powstania boiska treningowego na terenie amfiteatru. Ten teren jest w tej chwili niewykorzystany, a za nieduże pieniądze można tam stworzyć ogólnodostępne boisko trawiaste. Wystarczy przecież zniwelować teren i ogrodzić siatką od Babicy. Przy tej okazji zlikwiduje się mieszczący się tam obecnie "bar pod chmurką"...

W jednym z wywiadów powiedział Pan, że dla piłkarzy nożnych kluczowy będzie przyszły sezon, ponieważ czeka nas reorganizacja rozgrywek. W ubiegłym sezonie mieliśmy już reorganizację IV ligi. Czy tego nie jest trochę za dużo?
To niestety przypadłość polskiej piłki. W wielkim skrócie pomysł jest taki: obecnie istnieje ekstraklasa zarządzana przez oddzielną spółkę. PZPN zamierza obecną nazwę "druga liga" zmienić na "pierwsza"; obecni trzecioligowcy będą występować w drugiej itd. Na poziomie, który nas interesuje dojdzie do "klejenia" III ligi z zespołów czwartoligowych z dwóch okręgów. Żeby znaleźć się w III lidze, musimy uplasować się w pierwszej piątce albo szóstce.

Jak Pan ocenia szanse na ten swoisty awans do III ligi, w tej chwili BKS ma chyba 13 pkt. straty do lidera?
Teraz akurat nie jest to takie istotne, to sprawa przyszłego sezonu.

Chodzi mi raczej o ocenę potencjału naszego zespołu. Być może w przyszłym sezonie on się zmieni, ale...
Myślę, że jest duży. Nie chciałbym zapeszać, ale obserwując mecze sparingowe, można zauważyć, że zawodnicy i trener wykonali dużo pracy. Widać duże zaangażowanie w grze. Ale priorytetem na tą rundę jest awans zespołu juniorów do klasy wojewódzkiej!
Piłkarze ręczni mają jasny cel, chociaż w tym sezonie chyba nie uda im się powrócić do I ligi.
Awans w tym roku jest mało prawdopodobny, zbyt dużo "głupich" punktów stracili jesienią. Ostatnia porażka w Katowicach praktycznie przekreśla wszelkie nadzieje. Ale to nie znaczy, że zawodnicy nie powinni walczyć do końca. W sporcie jest wszystko mozliwe. Widać w zespole motywację. Po przyjściu do klubu sponsora, zespół zyskał pewien komfort pracy i stabilność. Jednak przed kolejnym sezonem konieczne jest wzmocnienie drużyny 2-3 zawodnikami.

Czy zarząd klubu i Pan jako prezes jakoś współpracuje z zawodnikami, czy może jest to taka bardzo hierarchiczna struktura, że Pan rozmawia z kierownikiem sekcji, kierownik z trenerem a trener z zawodnikiem?
Nie, nie. Staramy się jak najczęściej spotykać z zawodnikami, niedawno odbyło się takie spotkanie z piłkarzami nożnymi. Chciałbym zbudować szczere relacje między zarządem klubu a zawodnikami, bo to pozwoli wyeliminować ewentualne niesnaski. Na spotkaniu powiedziałem wprost: Chłopaki, gramy w otwarte karty, jeżeli będą środki, będziemy wam je na bieżąco wypłacać, jeżeli środków nie będzie, ale będziemy wiedzieć, że się znajdą za tydzień albo miesiąc, wypłacimy z opóźnieniem, ale wy będziecie o tym uprzedzeni. Chcę wyeliminować sytuacje, że coś obiecujemy, a później okazuje się, że nie jesteśmy w stanie spełnić zapowiedzi. To jest kwestia poprawienia komunikacji i budowania zaufania na linii zarząd – zawodnicy. Dla poprawienia komunikacji chcemy również reaktywować zarządy sekcji.

Co to takiego?
To będą ciała opiniodawcze, grupy złożone z oldboyów, działaczy, osób znających się na danej dyscyplinie, ale nie będących członkami zarządu, czy komisji rewizyjnej. Chcemy także powołać tzw. radę trenerów, tak aby była płaszczyzna do wymiany doświadczeń, uwag, wypracowywania modelu szkolenia. Dobrze byłoby, żeby ci ludzie spotykali się regularnie, analizowali mecze, podsuwali pomysły, nawet wytykali błędy. W takich dyskusjach można szereg dobrych rzeczy wypracować. Przecież wszyscy w klubie: piłkarze, trenerzy, działacze i kibice gramy do jednej bramki!

W wywiadzie, na który już się powoływałem, powiedział Pan, że będzie Pan dążył do reaktywacji drużyny rezerw w piłce nożnej. Nie rozumiem dobrze, co Pan miał na myśli, chyba nie to, że zespół cierpi na problem krótkiej ławki i...?
Pośrednio chodzi i o to. Kiedyś w BKS-e istniała drużyna rezerw, prowadzona przez Stanisława Szydłowskiego, która grała w niższej klasie i była naturalnym zapleczem dla pierwszego zespołu. Jest cała grupa zawodników w tej chwili wypożyczonych, czy nawet sprzedanych innym klubom, którzy byli szkoleni w MOSIR-ze, w BKS-ie, za pieniądze bocheńskiego podatnika. Prawo jest takie – że przy przejściu do innego klubu takiego zawodnika BKS nie ma z tego tytułu większych wpływów. Uważam, że można za nieduże pieniądze stworzyć zespół rezerw, w którym występowaliby zarówno ci gracze, którzy w danym momencie nie mieszczą się w pierwszym zespole, jak i np. juniorzy. Oni mogliby się ogrywać, nabierać doświadczenia, bo nagłe przejście z poziomu juniora do seniora jest niesamowitym przeskokiem. Kiedy dziewiętnastoletni chłopak musi grać przeciwko trzydziestolatkom, szybko przekonuje się, że to jest inna gra, inna technika, inny poziom "agresji" w grze. Dla takiego chłopaka to jest jak zderzenie ze ścianą. Oczywiście sprawa powołania drużyny rezerw jest możliwa tylko w momencie stabilizacji finansowej klubu.

Od niedawna istnieje coś takiego jak klub kibica...
Jest to nieformalna grupa młodych ludzi, którzy się skrzyknęli i w sposób zorganizowany chodzą na mecze zarówno piłki nożnej jak i ręcznej. W zasadzie są dwie grupy – jedna kibicuje piłkarzom nożnym, druga ręcznym, chociaż ostatnio z satysfakcją zauważyłem, że podczas meczu szczypiornistów z Przeworskiem kibicowali wspólnie. Odbyło się już spotkanie zarządu z tą grupą, której umożliwiamy bezpłatne oglądanie meczów w Bochni. Zależy nam na tym, żeby mecze miały ładną oprawę, a śpiew, confetti, bęben na trybunach stwarzają dobrą atmosferę. Natomiast nie będziemy tolerować – w przeszłości to się zdarzało, ale to były drobne incydenty – zachowań chamskich i wulgarnych.

Rodzaj dżentelmeńskiej umowy; jesteście mile widziani na stadionie, ale zachowujcie się przyzwoicie?
Tak. Mam nawet kilka pomysłów, żeby tych młodych ludzi zaangażować w działalność klubu. Nie ma oficjalnej strony internetowej BKS-u. Oni mogliby ją założyć i prowadzić. Tak naprawdę nie mamy w tej chwili symbolu klubu, bo cały czas posiłkujemy się herbem miasta w otoczce „Bocheński Klub Sportowy”. Ogłosimy konkurs dla młodych ludzi uzdolnionych plastycznie, aby stworzyli projekt logo klubu, zachowując oczywiście 85-letnią tradycję. Chciałbym, żeby na mecze przychodziły całe rodziny (kobiety, i dzieci mają darmowy wstęp), żeby była rodzinna, radosna atmosfera, przypominająca tę z meczu z Wisłą Kraków, kiedy przyszło 2 tys. ludzi. To jest piękne.

Rozmawiał:
Wojciech Tobiasz