Kategoria: Wywiady
Opublikowano: 2012-03-20 23:56:49 przez system

Prokurator Marek Wełna kontra mafia paliwowa

Niegdyś w bocheńskiej prokuraturze, obecnie w zespole zwalczającym przestępczość zorganizowaną

Jak to się stało, że został Pan szefem zespołu prokuratorów ds. mafii paliwowej?

Wynikało to przede wszystkim z mojego dotychczasowego doświadczenia, ale również z faktu, że popatrzyłem na tę sprawę z nieco innej optyki, niż prokuratorzy prowadzący podobne sprawy w kraju. Oni patrzyli na nią przez pryzmat przepisów karno-skarbowych, ja przez pryzmat kodeksu karnego. To powoduje pewną bardzo istotną różnicę.

Jaką?

W zakresie, o którym mówimy polskie prawo karne charakteryzuje pewien dualizm. Chodzi o to, że podobne typy przestępstw, jak np. oszustwa czy fałszerstwa dokumentów przez oba kodeksy są zagrożone karami o ogromnej różnicy dolegliwości. Chociaż działania przestępcze w swej istocie polegają na tym samym – następuje fałsz na dokumencie – to w ramach kodeksu karno-skarbowego kara za ich popełnienie jest bardzo niska, natomiast w ramach kodeksu karnego dolegliwości są większe. Można stosować m.in. areszt, a w ślad za tym prowadzić bardziej stanowcze kroki w celu ujawnienia przestępstwa.

Zatem, abstrahując już od wpływu aresztu na skuteczność postępowania, potraktowanie sprawy nie jako przestępstwa karno-skarbowego, ale karnego umożliwia skazanie na wyższą karę?

Nie tylko. Kodeks karny stwarza możliwość odebrania przestępcom nielegalnie zdobytych majątków. Oszustwa tego typu są zagrożone karą ośmiu lat pozbawienia wolności. Natomiast pranie pieniędzy w ramach działalności w zorganizowanej grupie przestępczej to już 15 lat więzienia. Co tu dużo mówić: jeśli niektórzy z tych ludzi zarabiali dziennie nawet i milion złotych, to czym dla nich była grzywna, nawet w maksymalnej wysokości 720 tys. zł? Kierownikiem zespołu zostałem m.in. właśnie dlatego, że bardzo szybko dostrzeżono słuszność takiego spojrzenia na sprawę i podzielono mój punkt widzenia co do oceny prawnej tych przestępstw.

Wróćmy do drugiego powodu, dla którego powierzono Panu zadanie kierowania zespołem. Wspomniał Pan o doświadczeniu...

Przestępczością zorganizowaną w ogóle zajmuję się już od 1996 r. i z tego powodu zacząłem pracować w wydziale ds. przestępczości zorganizowanej Prokuratury Okręgowej w Krakowie. W 2001 r. doszło do reorganizacji, której następstwem było utworzenie wydziałów ds. przestępczości zorganizowanej również w prokuraturach apelacyjnych. Nosiłem się wtedy z zamiarem odejścia z prokuratury w ogóle i dosłownie na trzy dni przed planowanym odejściem zadzwonił do mnie ówczesny prokurator krajowy i zaproponował pracę w nowo tworzonym wydziale ds. przestępczości zorganizowanej w krakowskiej Prokuraturze Apelacyjnej. Jest to wydział, który prowadzi najważniejsze sprawy – natury korupcyjnej czy związane nawet z terroryzmem.

I w ramach tego wydziału powstał zespół ds. mafii paliwowej?

Tak, ale nie od razu. Gdy rozpoczynałem pracę nad sprawą, która publicznie funkcjonuje jako sprawa mafii paliwowej, to był początek 2002 r. Zajmowałem się tym sam, przy okazji prowadząc inne śledztwa. Gdy sprawa zaczęła rosnąć w gwałtownym tempie musiałem pozostałe śledztwa przekazywać innym prokuratorom oraz angażować innych do pomocy, bo sam tylko napływ zwykłej korespondencji był tak olbrzymi, że jedna osoba nie była w stanie tego ogarnąć. Nieformalnie koordynowałem wszystkie sprawy, które toczyły się w kraju, a było ich kilkaset. Zgłosiłem więc postulat, żeby to wszystko skanalizować i jakoś ujednolicić praktykę. Minister Marek Sadowski przychylił się do mojego postulatu i podjął decyzję o powołaniu zespołu.

Który to był rok?

  1. To było chyba 30 lipca 2004 r.

To w sumie kierował Pan nim niespełna dwa lata, prawda?
Zgadza się.

Zamiast do budżetu, na prywatne konto

Jest w Polsce ktoś, kto wie o tej sprawie więcej niż Pan?

Nie jestem megalomanem, nie będę się na ten temat wypowiadał.

Kiedy rozpoczął się ten proceder?

Już w 1993 roku.

Na czym polega ta afera? Czy to w ogóle da się opisać? Sprawa ma nieprawdopodobnie dużo wątków, wydaje się że to jest nie do ogarnięcia, ale tak w wielkim skrócie, na czym polega mechanizm afery?

Te mechanizmy są dość skomplikowane, laik będzie miał trudności z ich zrozumieniem. Generalnie całe zło w obrocie paliwowym jest usytuowane na poziomie rafinerii, czyli producentów a także importerów. Tym pierwszym nie opłaca się produkować paliw płynnych, tym drugim nie opłaca się ich sprowadzać z zagranicy. To śmieszne, ale prawdziwe. To znaczy jakoś tam się opłaca, tyle że jeszcze bardziej opłaca się przykombinować, czyli sprzedać np. olej opałowy lub jakikolwiek inny produkt ropopochodny jako olej napędowy. Opiszę w skrócie jak cała rzecz wygląda w przypadku importera. Importer sprowadza np. olej opałowy, od którego odprowadza podatek w wysokości właściwej dla oleju opałowego. Czyniąc to reguluje wszelkie zobowiązania, jakie nakłada na niego fiskus i wobec Skarbu Państwa jest jak najbardziej w porządku. Tylko do tego momentu rzecz jasna, bo później już nie.

Dlaczego?

Importer sprowadzony przez siebie towar chce sprzedać nie jako olej opałowy, ale jako olej napędowy, przekazuje go więc do hurtowni, ta do stacji benzynowych, te z kolei sprzedają go odbiorcom detalicznym. Klient stacji benzynowej kupuje zatem olej opałowy jako olej napędowy, wlewa go do baku i po prostu na nim jeździ. Źródło korzyści, jakie importer czerpie z uprawiania tego procederu jest oczywiste – poza wszystkimi innymi czynnikami, które tutaj pominę, jest nim różnica wysokości akcyzy na oba te oleje: na opałowy jest niższa, na napędowy wyższa. Klient stacji benzynowej płaci akcyzę za olej napędowy, natomiast do fiskusa, przypominam, trafia akcyza za olej opałowy. Kwota stanowiąca różnicę ląduje w prywatnych kieszeniach.

No tak, ale olej opałowy, dla odróżnienia go od oleju napędowego, po pierwsze – jest odpowiednio barwiony, po drugie – zawiera specjalny znacznik.

Można je wytrącić. Kolor za pomocą wapna, znacznik przy użyciu kwasu siarkowego. Hurtownia robi to albo we własnym zakresie, albo zleca odbarwienie oleju opałowego firmie zewnętrznej. Istniały firmy zajmujące się tylko i wyłącznie odbarwianiem oleju opałowego.

Ale to chyba byłoby zbyt proste. Przecież cały ten obrót jest jakoś dokumentowany?

Zgadza się. Opisałem tylko rzeczywistą drogę, jaką idzie towar. On po prostu wędruje bezpośrednio od importera do hurtowni. Ale jest jeszcze droga, którą przemierzają faktury i to nie jest ta sama droga. Aby zamienić na fakturze olej opałowy w napędowy budowano pewien łańcuch firm. Jego pierwszym ogniwem był importer, ostatnim – hurtownia. Między nimi było jeszcze kilka, dajmy na to dziesięć, przy czym jedna z nich usytuowana pośrodku owego łańcucha, odgrywała bardzo szczególną rolę.
To były czysto fikcyjne firmy... może inaczej, każda z nich – z wyjątkiem tej kluczowej, o której za chwilę – prowadziła jakąś realną działalność gospodarczą, najczęściej niemającą żadnego związku z paliwami, to mogła być choćby uprawa ogórków czy handel papierem ściernym, nieważne. Do takiej firmy zgłaszał się odpowiedni człowiek i rozmawiał z jej właścicielem. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak: - Masz firmę. Tak, mam. Rozszerz zakres działalności o obrót paliwami płynnymi. Co ja z tego będę miał? Cztery grosze na litrze. Ale ja nie mam infrastruktury. Ty się o nic nie martw, tylko wystawiaj faktury.

Można ot tak po prostu rozszerzyć działalność o obrót paliwami płynnymi?

Można uzyskać koncesję, ale to nie jest konieczne. Przepisy pozwalają handlować paliwami bez koncesji, ale tylko do pewnego wolumenu, tj. do 500 tysięcy litrów. Ten wolumen szybko się wyczerpywał i jak „przepuścili” (na fakturze) przez daną firmę taką ilość, szukali innej firmy, albo dotychczasowe firmy zakładały nowe, po to by „przepuścić” przez nie kolejne 500 tysięcy. To powód, dla którego firm zamieszanych w ten proceder jest tak dużo.

Wróćmy do drogi, jaką przemierzała faktura.

Faktura szła po tym łańcuszku od importera do hurtownika przez dziesięć firm, a np. na piątej zamieniano (na fakturze) olej opałowy na napędowy. To był najbardziej newralgiczny moment tej operacji a sama firma była już firmą w stu procentach fikcyjną, zarejestrowaną na osobę nieżyjącą, bezdomnego itp. - nie sposób było znaleźć jej siedziby. Zatem piąta firma kupowała olej opałowy i płaciła milion a sprzedała napędowy za dwa miliony, w związku z czym na jej fakturach powstawała ogromna nadwyżka, w fakturach brakowało pokrycia na milion. W celu zdobycia faktur i wyprowadzenia pieniędzy stanowiących nadwyżkę, owa piąta firma z łańcucha zlecała wykonanie fikcyjnych usług kolejnym firmom. Dla uproszczenia załóżmy, że było ich trzy. Jedna wykonywała na rzecz firmy mającej nadwyżkę fikcyjne usługi prawnicze, druga fikcyjne usługi konsultingowe. Trzecia prowadziła jakąś działalność, która niby wymagała rozwożenia towaru po całej Polsce, miała więc na składzie dziesięć samochodów, które nawet nie musiały nadawać się do użytku, stały sobie po prostu jakieś wraki i tyle. Te samochody oficjalnie przemierzały tysiące kilometrów, więc zużywały mnóstwo paliwa. Paliwo (tylko na fakturze) było kupowane od firmy stanowiącej piąte ogniwo łańcucha. Kiedy już nadwyżka na fakturze piątej firmy z ogniwa została wyrównana, trzy firmy, które jej to umożliwiły zawierały między sobą jakieś fikcyjne umowy kompensacyjne, z których wynikało że mają wobec siebie wzajemne zobowiązania. W tym celu wystawiały setki faktur. Ostatecznie wszystkie te zobowiązania na papierze jakoś się tam bilansowały do zera, w którymś momencie zostały więc uregulowane. To było tak pogmatwane, że fiskus w którymś momencie po prostu głupiał, bo nie wiedział do kogo się zgłosić. Tymczasem pieniądze, które wyszły z piątej firmy-ogniwa do firm zawierających fikcyjne umowy kompensacyjne, wychodziły jeszcze dalej na prywatne konta zaufanych ludzi. Ci wypłacali pieniądze jednorazowo, to mógł być milion, pięć milionów, dziesięć milionów. Wysokość kwoty zależała od tego, ile wpłynęło na konto. To były pieniądze stanowiące zysk z tego przestępczego procederu. Mechanizm fiskalny wykorzystywano tak, że zaprogramowano go w tzw. prywatny urząd skarbowy, to co należało się fiskusowi trafiało do prywatnych kieszeni.

Paradoksalnie, przy całym skomplikowaniu jest to dość prosty mechanizm.

Tak, z jednej strony jest prosty, z drugiej bardzo wyrafinowany. Oni np. wyłapali, że fiskus, śledząc pewną linię cofa się do trzeciej firmy. Jeżeli wszystko gra – odpuszcza. I ustawiali wszystko na poziomie piątej firmy, tam gdzie fiskus nigdy nie docierał. To było sprytne. Oni zresztą cały czas udoskonali pewne mechanizmy, wszystko bardzo gmatwali wdrażając różnego rodzaju tzw. pozakodeksowe umowy, które stwarzały trudności dla takich zwykłych urzędników.

Kombinacja z tą wielością firm zmierzała do tego, żeby...

...wyprowadzić pieniądz poza obieg bankowy i żeby zgubić ślad faktury, dlatego wprowadzano kwity fiskalne. Osób, zaangażowanych w przestępstwa paliwowe, było bez liku. Żeby stworzyć pewien mechanizm, grupa przestępcza musiała wchłonąć ludzi z różnych struktur: świata polityki, kontroli skarbowej, prokuratury, policji. Mechanizmy ich działania cały czas były dostosowywane do aktualnej wiedzy organów ścigania. Na przykład – jeżeli były prowadzone kontrole skarbowe, to korumpując (teraz już byłych) pracowników urzędów skarbowych czy urzędów kontroli skarbowej, przejmowali ich wiedzę o sposobach działania tych organów, np. wiedzę o tym, czym kieruje się dany urzędnik przychodząc na kontrolę. Układ firm biorących udział w procederze konstruowano tak, żeby do firmy, która pełniła kluczową rolę, czyli zamieniała na fakturze wodę w wino, nie każdy mógł dojść. Ci ludzie działali w bardzo wyrafinowany sposób, ale za nimi stał olbrzymi sztab prawników, zatem dotarcie do nich to nie taka prosta sprawa.
Dla funkcjonowania tego układu konieczne było utworzenie parasola ochronnego nad tą działalnością. W tej sprawie zostali aresztowani funkcjonariusze policji i innych formacji organów ścigania (m.in. były szef śląskiej policji Mieczysław K.), naczelnicy urzędów skarbowych i urzędów kontroli skarbowej, funkcjonariusze elitarnych oddziałów Centralnego Biura Śledczego, adwokaci itd.

Opisał Pan w skrócie sposób działania importera. A jak było w przypadku rafinerii?

Bardzo podobnie. Rafinerie w zasadzie nie produkują paliw tylko prześcigają się w robieniu różnego typu dziwacznych wynalazków jak np. jakiś tam wynalazek pod tytułem NKON. Tutaj trzeba wspomnieć o polskich normach dla benzyn i olejów napędowych. Jest osiem parametrów dla benzyn i sześć dla olejów, np. mają temperaturę wrzenia 85,5ºC. Rafineria produkuje wynalazek NKON i on np. ma temperaturę wrzenia 85.4ºC. Nie trzyma normy, ale pozostałe parametry są identyczne. NKON oczywiście nie ma żadnego realnego zastosowania. To jest de facto olej napędowy z tą śladową różnicą odnoszącą się do jednego parametru. Spokojnie można na tym jeździć, a producent nie płaci od tego akcyzy. Sam oczywiście ją pobiera, bo klient stacji benzynowej płaci za paliwo z wliczoną do ceny akcyzą. Podatek w oparciu o podobny mechanizm, jak to było w przypadku importera, ląduje na prywatnych kontach.

Czyli w Polsce w ogóle nie ma normalnego paliwa?

Praktycznie nie ma. Jeździmy albo na oleju opałowym, albo na dziwnych wynalazkach typu flonaft, olej Fl, NKON. Nie oznacza to, że rafinerie w ogóle nie produkują dobrych paliw. Produkują, co więcej od tej produkcji już płacą fiskusowi podatek akcyzowy we właściwej wysokości, tyle że później następuje – nie w samej rafinerii lecz w ramach łańcucha firm – jego (paliwa) „chrzczenie”, w wyniku którego zwiększa się jego objętość. Jeśli mamy litr dobrej jakości paliwa, od którego zapłacimy podatek, to po zrobieniu z jednego litra dwóch litrów, podatek od tego drugiego litra znowu trafia na prywatne konto.

Czy w Polsce można kupić akt prawny?

Nie odnosi Pan wrażenia, że praprzyczyną wszystkich tych patologii są wadliwe rozwiązania podatkowe?

Zupełnie się z tym zgadzam. W Polsce, jak już wspomniałem, nie opłaca się produkować paliw obłożonych podatkiem. Produkuje się niemal wyłącznie półprodukty i komponenty, które są zwolnione z akcyzy, bądź też oleje opałowe, które wprawdzie są obłożone akcyzą, ale o obniżonej stawce. To, że podejmowane są dezinformujące społeczeństwo akcje, w których próbuje się przekonywać, że podniesienie cen oleju opałowego najbardziej uderzy w ludzi, którzy ogrzewają nim swój dom, to jest tylko i wyłącznie pewien zabieg socjotechniczny. Chodzi cały czas o to, żeby była niska akcyza na olej opałowy, bo na nim po prostu można jeździć, a zamieniając – tylko i wyłącznie na papierze – olej opałowy na napędowy, na jednej jego tonie można zarobić tysiąc złotych, na jednej cysternie – 30 tysięcy złotych.

Co musiałoby się stać na poziomie legislacyjnym, żeby zlikwidować ten proceder?

Wystarczyłoby objąć akcyzą wszystkie produkty ropopochodne. Oczywiście akcyzą w jednakowej wysokości.

Albo też odwołać się do argumentów środowisk ultraliberalnych i w ogóle znieść akcyzę.

Albo w ogóle zlikwidować akcyzę albo też – tylko to wymagałoby szerokiej kontroli – nałożyć akcyzę na stacje paliw. Gdyby to zrobiono np. tak jak z ulgą budowlaną, że można byłoby uzyskać jakieś odpisy z tytułu zakupionego paliwa, gdyby ludzie gromadzili te rachunki, to Skarb Państwa byłby bardzo bogaty – nie można przecież zapominać, że w paliwo jest również wliczony podatek drogowy, z którego powinna być finansowana budowa dróg.

Tak więc sedno sprawy leży w uregulowaniach prawnych?

Oczywiście. Politycy nazywają to bublami prawnymi, ale można mieć wątpliwości czy rzeczywiście tak jest. W mojej ocenie, ten kto tak myśli, jest naiwny.

To są akty prawne tworzone na zamówienie?

Można tak domniemywać. Jednym z wątków sprawy jest tzw. wątek legislacyjny. Jeżeli znajdujemy pewnego rodzaju opracowania w komputerach takiej firmy BGM, gdzie akty prawne są tworzone u nich o godz. 2.17 w nocy, a tydzień później są publikowane jako oficjalne stanowisko ministerstwa finansów...

To wszystko jest dość przygnębiające.

...albo praktyka polegająca na tym, że minister, owszem wprowadza akcyzę na produkcję w drodze mieszania paliw, ale aktem niekonstytucyjnym. W takim trybie nie można nakładać obciążeń podatkowych, więc wszyscy z góry wiedzą, że trzeba będzie się z tego wycofać i tak rzeczywiście się dzieje. Przestępcy również to wiedzą i zarabiają całe fortuny.
Przypatruję się temu środowisku już od 1996 roku, a więc od momentu kiedy zacząłem zajmować się przestępczością zorganizowaną i doszedłem do przekonania, że w kraju funkcjonuje grupa kilkuset osób, które korzystając z różnych możliwości, jakie stwarzały uregulowania prawne, wykorzystując kontakty ze światem polityki, dorobiły się olbrzymich fortun. Gdyby prześledzić wszystkie obowiązujące w kraju przepisy, które zawierają ulgi podatkowe, to widać gołym okiem, że mogły być układane pod określone zapotrzebowania. Również analiza uregulowań prawnych, dotyczących obrotu paliwami czy produktami ropopochodnymi może wskazywać na to, że nie są to przepisy, które powstały przypadkowo.

Proceder kwitnie w najlepsze

Niech Pan powie, teraz kiedy ten mechanizm został już rozpracowany i ujawniony...?

Nic się nie zmieniło

Ten proceder nadal kwitnie?

Jeszcze lepiej się rozwija. W ubiegłym roku w czerwcu próbowano obłożyć akcyzą olej opałowy. Wtedy politycy podnieśli larum, że biedni „opalacze” na tym stracą i zadeklarowali chęć wprowadzenia akcyzy, ale dopiero we wrześniu, czyli już po wyborach. Nie ma w tym żadnej logiki, bo w czerwcu nikt nie ogrzewa mieszkań więc zmiana dokonana w tamtym momencie nie uderzałaby w „opalaczy”. Sezon grzewczy zaczyna się w październiku, a zatem z punktu widzenia tych, którzy używają tego produktu we właściwych celach, wprowadzenie akcyzy latem nie miało żadnego znaczenia. Obecnie, przed wyborami samorządowymi, mamy do czynienia z analogiczną sytuacją.

Ile pieniędzy państwo na tym straciło? Anna Marszałek z „Rzeczpospolitej” podaje, że około 10 miliardów. Ktoś, chyba z Ministerstwa Finansów twierdził, że tylko ponad miliard.

Kiedyś skierowałem do jednej z osób odpowiedzialnych za tę sferę w Ministerstwie Finansów pytanie, czy resort pokusił się o oszacowanie strat. Oni w ogóle nie wiedzą, że jest problem. Nazwijmy to tak, że nie wiedzą..., nie chcą wiedzieć.

W gruncie rzeczy jest Pan typem takiego „heroicznego pesymisty”. Pracuje Pan nad sprawą, angażuje Pan w nią wszystkie swoje siły, ale nie ma Pan nadziei, że to się szybko skończy, bo nie widać woli politycznej do wyeliminowania gruntu pod ten proceder?

Przy tych uregulowaniach, które obecnie obowiązują, rozwiązanie tego problemu jest po prostu niemożliwe, a na pytanie czy coś się zmieni w regulacjach prawnych dotyczących obrotu paliwami płynnymi, spróbujcie odpowiedzieć sobie sami. Aktualnie prokuratorzy wykonują „syzyfową pracę”.

Nie czuje się Pan w lekko schizofrenicznej sytuacji, bo z tego co Pan mówi wynika, że nie mamy do czynienia z frontem: bandyci – aparat państwa. Linia frontu przebiega w poprzek tego podziału. W jakimś sensie walczy Pan z częścią aparatu państwa?

Zdaję sobie sprawę z tego, że tak jest.

Np. z takim jego segmentem jak służby specjalne?

Pozwólcie, że uchylę się od odpowiedzi na to pytanie.

Prowokacja – skompromitować Marka Wełnę

Pomówmy przez chwilę o wymierzonej w Pana prowokacji. Kilka lat temu równolegle w tygodniku „NIE” oraz na stronach internetowych stowarzyszenia „Vox populi” ukazał się cykl artykułów, które miały Pana skompromitować? Główny zarzut polegał na zwolnieniu z więzienia Piotra K. pseudonim Komor, bossa paliwowego ze Sztumu.

Z Piotrem K. to było tak: potrzebowałem zaledwie dwóch miesięcy na to, by odebrać od niego pełne wyjaśnienia. Ten człowiek przyznał się do wszystkiego i jako pierwszy zaczął mówić poważnie o tej sprawie. On, mówiąc kolokwialnie „wystawił” cały układ przestępczy. W tej sytuacji nie było sensu utrzymywać aresztu, zastosowaliśmy więc wyłącznie wolnościowe środki zapobiegawcze. Tej decyzji nie podejmowałem w pojedynkę, była ona konsultowana z moimi przełożonymi. Praca prokuratury jest bowiem tak zorganizowana, że wszelkie węzłowe decyzje omawia się z przełożonymi. Dla pewnych osób opuszczenie aresztu przez Piotra K. było prawdziwym nieszczęściem. Piotr K., spodziewając się ewentualnego pobytu w więzieniu, przenosił swój majątek na różne osoby, znajomych, przyjaciół itd. Oni z kolei, wychodząc z identycznego założenia, tzn., że Piotr K. szybko nie wyjdzie, pozbyli się tego majątku w dwa miesiące sprzedając go i trwoniąc uzyskane ze sprzedaży pieniądze. Tymczasem Piotr K. po wyjściu na wolność zażądał od nich najpierw zwrotu majątku trwałego, a kiedy okazało się, że go nie ma – stanowiących jego równowartość pieniędzy. Pieniędzy też nie było, więc Piotr K. spisał z nimi umowy pożyczki. Ci jednak ciągle nie chcieli spłacać, bo to były dość znaczne kwoty.
Dłużnicy Piotra K. dotarli do Iwony Niemczewskiej związanej ze szczecińską spółką BGM, która jest uwikłana w tę aferę. Niemczewska w ramach stowarzyszenia „Vox populi” wspólnie z dziennikarzem tygodnika „Nie” Andrzejem Rozenkiem podjęła działania, które miały mnie skompromitować.

Na czym one polegały?

Niemczewska docierała do różnych osób, robiła o mnie tzw. „biały wywiad”, jej celem jak sama mówiła było, tu zacytuję: „up...e” mnie. Nawet próbowała dotrzeć do Ministra Sprawiedliwości, ale minister Kurczuk został w odpowiednim momencie ostrzeżony, że jest to osoba, z którą nie należy się spotykać i i do spotkania nie doszło.

Skoro już jesteśmy przy politykach, czy wie Pan, kto to powiedział: „To zły prokurator, ten który aresztował Romana Kluskę”?

Nie.

Poseł PO Dariusz Bachalski w rozmowie z dziennikarką „Rzeczpospolitej” Anną Marszałek. Zresztą kiedy Marszałek poinformowała go, że Pan nie miał nic wspólnego z aresztowaniem Kluski, bardzo się zdziwił.

Kluska nie został aresztowany, tylko zatrzymany. Z jego zatrzymaniem rzeczywiście nie miałem nic wspólnego. Ta sprawa była w referacie innego prokuratora.

Ta rozmowa miała miejsce po tym, jak Bachalski złożył interpelację w Pana sprawie. Czego ona dotyczyła?

Sprawa zapytania poselskiego – bo to nie była interpelacja, lecz zapytanie – to również efekt zabiegów pani Niemczewskiej. Po prostu szukano na mnie czegokolwiek i w tym celu wykorzystano posła. On zadał dziesięć pytań, z czego większość była poświęcona mojej osobie. To było dla mnie... pamiętam, jakby to było dzisiaj. Pytał, jakie są straty Skarbu Państwa z tytułu niesłusznych aresztowań zastosowanych przeze mnie, w ilu „moich” sprawach zapadły dziwnie niskie wyroki, np. dwa lata pozbawienia wolności – dziwne pytanie, bo gdyby pana Bachalskiego umieszczono w więzieniu na dwa lata z pewnością przekonałby się, czy to jest niski wyrok. Było pytanie, czy prowadzono przeciwko mnie postępowanie dyscyplinarne, albo jakieś inne służbowe. Oczywiście żadne nie było prowadzone. Te pytania mnie jako prokuratorowi uwłaczały, ale miałem świadomość tego, że zostały zadane tylko w jednym celu: chodziło o uzyskanie od moich przełożonych wiedzy na mój temat, którą później można by wykorzystać przeciwko mnie.

Czy były jeszcze jakieś inne – poza politykami – środowiska, do których Niemczewska próbowała dotrzeć?

Tak. Ona „zainfekowała” tym dziennikarzy. Tutaj właśnie chodzi o tę sytuację, kiedy jeden z „moich” baronów paliwowych Piotr K., o którym rozmawialiśmy przed chwilą, po dwóch miesiącach wyszedł z aresztu za poręczeniem majątkowym w kwocie 2 mln.

No właśnie, w jednym z artykułów w „NIE” cytowani są koledzy Komora, który rzekomo w ich obecności miał powiedzieć: „Marek Wełna to fajny gość, a te dwa miliony co mu dałem, to już dawno się zwróciły”. Jednym słowem oskarżono Pana o wypuszczenie Piotra K. za łapówkę.

Macie ilustrację rzetelności dziennikarskiej redaktora Rozenka. Dwa miliony wpłacone przez Piotra K. tytułem kaucji opisał jako łapówkę, którą rzekomo miał mi wręczyć, a ja rzekomo miałem ją przyjąć. Zresztą te relacje były spreparowane. Niemczewska i Rozenek spotykali się na daczy rodziców tego ostatniego z ludźmi, którzy byli winni pieniądze Piotrowi K. Wszyscy wspólnie ustalili pewną wersję zdarzeń, a następnie nagrali ją jako rzetelną relację dłużników Piotra K. złożoną dziennikarzom, czyli Niemczewskiej i Rozenkowi. Ich opowieści były tak preparowane, żeby przedstawić mnie w negatywnym świetle. Póżniej można było to przeczytać m.in. w tygodniku „NIE”. Wcześniej Niemczewska próbowała wciągnąć w przygotowaną intrygę telewizję TVN. Chciała, żeby zrealizowano program, który by mnie skompromitował. Miałem w nim być przedstawiony jako łapówkarz.

Ten materiał się ukazał?

Ten akurat nie, ponieważ dziennikarze przygotowując go zorientowali się, że są manipulowani. W TVN-ie w programie „Superwizjer” ukazał się bardzo pochlebny dla mnie reportaż. Równolegle Niemczewska zaangażowała Rozenka, odbyło się wspomniane spotkanie na daczy, którego efektem była seria kłamliwych artykułów na mój temat w tygodniku „NIE”.

Jak Pan reagował na te artykuły?

Kiedy się ukazały odebrałem szereg telefonów, w których byłem wyzywany od różnymi epitetami. Cóż, jedynie dziękowałem za komentarz.

Czy to były osoby niezwiązane ze sprawami?

Trudno mi powiedzieć. Być może ktoś komuś zlecił wykonanie paru telefonów, żeby mnie pognębić.

Śledztwo w sprawie prowokacji wszczęła Prokuratura Warszawa a potem przejęła Prokuratura Warszawa-Praga. Czy ono zostało już zakończone?

Nie, toczy się jeszcze. O jego przebiegu mam informacje wyłącznie z prasy, bo do materiałów z postępowania nie mam dostępu. Wcześniej śledztwo prowadziła prokuratura w Katowicach, która skoncentrowała się tylko na jednym aspekcie sprawy, tzn. przebadała nagranie w celu sprawdzenia czy jest ono jednolite, czy nie ma ingerencji. Ponieważ stwierdzono, że nie ma ingerencji, uznano że Niemczewska i Rozenek działali w błędzie. Krótko mówiąc, że zostali wprowadzeni w błąd przez swoich rozmówców. Prokuratura nie przyjęła wersji, że to oni właśnie byli autorami relacji swoich rozmówców, którą tamci, kiedy już włączono magnetofon, tylko powtórzyli.
Natomiast warszawskie postępowanie było zainicjowane przeze mnie w związku z informacją o przygotowywaniu osób do oszukania wariografu (potocznie: wykrywacz kłamstw – red.). Odpowiednio przygotowani ludzie mieliby składać fałszywe zeznania na mój temat, a z interpretacji odczytu zapisu na wariografie wynikałoby, że zeznania są prawdziwe. W tym momencie dla mnie to już zaczęło być niebezpieczne i postanowiłem zareagować. Prokuratorzy z Warszawy zapoznając się z materiałami katowickimi uznali, że ich koledzy z Katowic, jakby to powiedzieć... potraktowali sprawę zbyt powierzchownie. O ile wiem katowicka prokuratura do tej pory postawiła trzem osobom zarzut składania fałszywych zeznań. One się do wszystkiego przyznały. Opisały to spotkanie na daczy rodziców Rozenka, gdzie zresztą po zakończeniu rejestracji niekorzystnej dla mnie wersji zdarzeń urządzono suto zakrapianą alkoholem imprezę.

Podobno dla potrzeb prowokacji Niemczewska wynajęła agencję detektywistyczną?

Wynajęła dwie agencje detektywistyczne, dość znane i szanowane. Byłem przez nie śledzony.

Gdzieś przeczytałem, że o tej przygotowywanej prowokacji dowiedział się Pan z rozmowy telefonicznej, przeprowadzonej z mężczyzną, który przedstawił się jako pracownik WSI.

Dokładnie.

W Pana opinii to rzeczywiście mógł być pracownik WSI?

Trudno mi powiedzieć jednoznacznie, ale niewykluczone, że tak. Faktem jest, że i szef WSI Marek Dukaczewski i minister Jerzy Szmajdziński przyznali, że taka sytuacja miała miejsce, tzn., że pewni ludzie, nie wojskowi lecz cywile, byli sprawdzani na ich wariografie. Według mojego rozmówcy WSI wyselekcjonowały grupę świadków, którzy przeszli stosowne przeszkolenie, łącznie z użyciem wariografu, celem sprawdzenia ich reakcji na trudne pytania, tzw. pytania krytyczne, które mogłyby paść w prokuraturze i w sądzie. Te osoby miały być „wpuszczone” w postępowania, aby siać dezinformację, a w szczególności przedstawiać moją osobę w niekorzystnym świetle. W mojej pracy często spotykam się z różnymi przejawami życzliwości i pomocy. Nie wykluczam, że jakiś pracownik WSI, dowiedziawszy się o przeprowadzeniu tych badań na wariografie i o celu, w jakim je prowadzono, postanowił mnie uprzedzić.

Dlaczego zrezygnował Pan z funkcji koordynatora grupy rozpracowującej mafię paliwową? Czy chodziło o tę prowokację?

Nie, zdecydowanie nie. O powodach, dla których zrezygnowałem szeroko spekulowała prasa, ale te spekulacje nie były trafione. Nie mogę ich ujawnić, w każdym razie nie były to względy ani zdrowotne, ani rodzinne ani osobiste. To była dla mnie dość trudna decyzja, podjąłem ją po intensywnych dyskusjach z moimi kolegami. Swoje stanowisko złożyłem na piśmie Ministrowi Sprawiedliwości. Gdyby minister chciał je upublicznić, to by to zrobił, ale widocznie z jakichś powodów nie chce. Mnie w tej sprawie obowiązuje tajemnica, więc powodów nie ujawnię. Mogę tylko powiedzieć, że są one dość prozaiczne. Nie jestem już koordynatorem grupy, natomiast w samym zespole pozostałem. Na prośbę Prokuratora Krajowego zdecydowałem się pociągnąć temat dotyczący nabycia akcji czeskiego Unipetrolu przez PKN Orlen.

Rozmawiali
Wojciech Tobiasz
Paweł Wieciech

Nr 14 (czerwiec 2006 r.)