Kategoria: Wywiady
Opublikowano: 2020-11-26 21:45:02 przez DML

Malarstwo, rzeźby, ceramika... Nie tylko Kopalnia Soli

Rozmowa z twórcami Kopalni Sztuki – Katarzyną i Leszkiem Wincełowiczami

Bochnianie już od pół roku mogą podziwiać kolorową wystawę Kopalni Sztuki przy Rynku 16 – galerii prowadzonej przez Katarzynę i Leszka Wincełowiczów. Jak sami piszą na stronie internetowej kopalniasztukibochnia.pl, tworzą „miejsce pełne inspiracji i pomysłów na prezenty dla osób, które mają wszystko”. W ich ofercie znajdują się obiekty nowoczesne, malarstwo tradycyjne, ceramika, rękodzieło, a nawet elementy sztuki sakralnej. Klienci mogą również dokonać zakupu publikacji o tematyce bocheńskiej wydawnictwa Regis z Łapczycy, jak i zaopatrzyć się w plan miasta. Postanowiliśmy przyjrzeć się bliżej ich pracy i zadać kilka pytań.

Minęło pół roku od otwarcia, muszę zapytać skąd pomysł na podobne miejsce? Wiem, że pani Katarzyna ponad dwadzieścia lat związana była z księgarnią, pan Leszek z handlem – gdzie i kiedy narodziła się Kopalnia Sztuki?
K. W.: Wracaliśmy z ostatniej masowej imprezy w Polsce...
L. W.: Czyli ze Snowfestu w Szczyrku, 1 marca.
K. W.: ... i jechaliśmy samochodem. Była piękna pogoda, widoki, piękne korki i sobie rozmawialiśmy. Mój mąż coach-ował mnie w rozwoju osobistym i wrzucał tematy „co by było gdyby?”. Chcieliśmy zrobić coś, co podobnie jak książka, posiada autora i niesie treść. I tak od słowa do słowa w końcu mówię: dobra, przecież mamy mnóstwo znajomych, którzy malują, robią różne fajne rzeczy, ale są artystami – nie są sprzedawcami i na samą myśl, że muszą spotkać się z klientem i negocjować z nim cenę, byli chorzy. Ja nie maluję, ale jestem sprzedawcą z bardzo dużym doświadczeniem. Oferuję sprzedaż, oni swoje prace. Tak sobie zaufaliśmy, no i się zrobiło.

Tak po prostu? Od razu?
K. W.:
Nie no, najpierw trzeba było zrobić remont po wyprowadzce księgarni.
L. W.: Planowaliśmy otworzyć galerię 28 marca, a otworzyliśmy 16 maja.

Zatem czas między pomysłem a realizacją był bardzo krótki. Kogo Bochnianie mogą znaleźć w galerii? Jakich artystów, malarzy?
K. W.: Naszych przyjaciół. Związanych z Bochnią.
Grzegorz i Beata Kapcia, Dominika Stawarz-Burska...
K. W.: Sylwia Wenska, która urodziła się w Bochni.
L. W.: Sławomir Jabłoński, Adam Faglio.
K. W.: Jerzy Kaleta. Wiola Maraj.
L. W.: Fotografie Pawła Klasy. Po wiśnickiej ceramice mamy Małgorzatę Kawalę-Wojtkowską i Iwonę Płatacz. No i nasz popularny artysta, ale z Bytomia, choć urodzony w Nieszkowicach, Marek Szczepanik.
K. W.: I wielu innych...

Jest u nas trochę artystów.
K. W.: Oj, bardzo dużo.

Czyli kluczem są bocheńscy twórcy?
K. W.: Tak. Chyba chcielibyśmy, żeby tak zostało.

Co więc mogą zrobić artyści, żeby znaleźć się u was?
K. W.: Na początek chcę zobaczyć ich prace. Mieliśmy sytuację, że bardzo utytułowany malarz zaproponował nam swoje obrazy, ale ja stwierdziłam, że nie mogę z nimi tutaj usiedzieć. One były wspaniałe, cudowne, ale budziły we mnie niepokój.
L. W.: Fakt, były ponure.
K. W.: Z kolei są też artyści, których bardzo chcemy i o których bardzo prosimy, i to jest m.in. Andrzej Cybura – trzy miesiące czekaliśmy na niego.

To jest pan od „Krowy”? Akurat ta seria, przyznam szczerze, robi największe wrażenie – obrazy są bardzo nastrojowe, współczesne. A które przemawiają do państwa, wpływają na odbiór, budzą uczucia?
L. W.: Lubię sztukę nowoczesną, więc u mnie na pewno właśnie Andrzej Cybura i – wszyscy się śmieją – ale Jerzy Kaleta i jego „Zaproszenie na żurek”. Oczywiście też Marek Szczepanik...
K. W.: Były górnik, który jeździ na ogromnym motocyklu, a zobacz, jak maluje. Przy tym jest bardzo sympatyczny. Kiedy przyjeżdża, to siedzimy, gadamy. Któregoś razu wpadł do męża, ja zdążyłam wszystkie zakupy zrobić, obiad ugotować, ciasto upiec, dom posprzątać, a oni siedzieli, gadali i gadali, bawili się świetnie, ale musiałam ich rozpędzić w pewnym momencie (śmiech).

Byłem ciekawy, jak przebiega współpraca z artystami...
K. W.: Właśnie tak. Chociaż w większości są to normalni, skromni ludzie, którzy zostawiają u nas prace jak gdyby mimochodem.

No dobrze, ale nie odpowiedziała pani na pytanie odnośnie do obrazów, które wpływają na panią.
K. W.: Czy ja wiem... podchodzę do tego emocjonalnie, być można nawet za bardzo, a muszę zachować obiektywizm. Wydaje mi się, że na dzień dzisiejszy już samo założenie takiej galerii było „manifestem artystycznym” (śmiech).

No właśnie, jak wpływa rewitalizacja miasta i pandemia na otwarcie biznesu zrodzonego z pasji?
K. W.: Jeszcze nie można tego rozpatrywać w kontekście biznesu, bo to nie jest biznes, to może być tylko pasja. Być może kiedyś będzie to biznes.
L. W.: Wpływ jest negatywny. I mówię bardziej o rewitalizacji niż o pandemii, bo ludzie już tędy nie chodzą; jeden sklep zamknięty, drugi, trzeci, piąty. Wybraliśmy termin zupełnie niebiznesowy. O pandemii nawet nie pomyśleliśmy, no bo kto mógł wtedy przypuszczać, że tak będzie. Niemniej, mieliśmy pełną świadomością, że kiedy Rynek ruszy i przyjedzie turysta, to będziemy mieli coś własnego – stąd mamy obrazy lokalne, bo bardziej nastawialiśmy się na przyjezdnych, którzy będą chcieli kupić akwarelkę na pamiątkę, obrazek, kafelek. I tak się dzieje, ale skala jest niewielka.
Mam odniesienie z branży spożywczej, więc wiem, jak wygląda biznes, kiedy mówimy o turystach. Pandemia jest nam obojętna, ale czekamy z utęsknieniem na koniec prac związanych z remontem Rynku, bo ludzie faktycznie odwiedzają miasto, ale widać ich raczej na Placu Okulickiego, gdzie jest zielono, ładnie, pięknie. Widzieliśmy niekończące się kolejki za lodami, masę ludzi, ale oni po prostu nie zachodzili na Rynek – tu nie ma życia.
K. W.: Z drugiej strony pandemia wcale nie jest nam tak obojętna, bo w tym miejscu powinno się coś dziać, a nie możemy zorganizować nic. Ani wernisażu, ani koncertu, ani spotkania. Wirus trochę uciął nasze pomysły, przełożył je w czasie.

Czyli można się spodziewać, że kiedy ten cały chaos się skończy, to będzie się działo?
K. W.: Będzie się działo na pewno trochę więcej, bo mamy zamiar wyjść za drzwi...

To znaczy?
K. W.: Być może obrazy wyjdą za drzwi, być może artyści – planujemy współpracę z Miejskim Domem Kultury oraz Biblioteką Powiatową.

A jak do tej pory przebiega współpraca z MDK, czy Urzędem Miasta? Czy magistrat interesuje się Kopalnią Sztuki?
K. W.: Wczoraj mieliśmy odwiedziny pani dyrektor z Domu Kultury, ale w związku z sytuacją ich konkursy plastyczne działają bardziej na zasadach zdalnych, więc nie możemy włączyć się w działanie. Ale jakiś pomysł jest. Poza tym odbywała się u nas seria warsztatów Rerum – dzieciaki przychodziły do nas, inspirowały się pracami, które wiszą na ścianach i malowały swoje.
L. W.: Rozprowadzaliśmy wejściówki na 13. Integrację Malowaną Dźwiękiem oraz pomogliśmy zorganizować wystawę Walerego Siejtbałatowa, sparaliżowanego artysty, który w zasadzie porusza tylko powiekami, no i ustami, którymi maluje.
K. W.: Jak na to, że kultura jest zawieszona, to wydaje się, że i tak jest nieźle. To, co robimy my, Bochnianie, świadczy o tym, jaka Bochnia na koniec będzie.

W takim razie czego mogę państwu życzyć?
L. W.: Końca rewitalizacji i końca pandemii.
K. W.: Nie no, to samo przyjdzie, miejmy nadzieję.

Cierpliwości zatem.

DML