Kategoria: Wywiady
Opublikowano: 2012-12-25 13:19:42 przez system

13 wyjazdów na Litwę

Rozmowa ze Stanisławem Dęboszem, społecznikiem, inicjatorem pomocy charytatywnej rodzinom polskim na Litwie.

O ludziach z pasją pomagania drugiemu człowiekowi można pisać długo. Spalają się dla innych, nie licząc na poklask, często nawet stojąc w cieniu. O panu Stanisławie zrobilo się głośno po Bocheńskim Dniu Świętego Mikołaja, gdy został poproszony o opowiedzenie o swej akcji pomocy Polakom na Litwie. Poprosiliśmy go o podsumowanie swej półtorarocznej działalności, która juz przynosi piękne owoce.

Czasbochenski.pl
Ma pan za sobą trzynaście wypraw do rodzin polskich, zamieszkujących Litwę. Od czego się zaczęło?

Stanisław Dębosz:
Od prywatnej prośby dwóch bocheńskich nauczycielek, czy nie zechciałbym zawieźć w okolice Wilna darów, przeznaczonych dla zamieszkałych tam Polaków? Nie potrafiłem odmówić, zapakowałem wszystko w swoje auto i w kwietniu 2011 r. trafiłem do miejscowości Podbrodzie. Poznałem tam wielu ludzi, których umiłowania polskości powinniśmy się uczyć i których hartu ducha w przezwyciężaniu trudności – podziwiać. Przywiozłem stamtąd wiele kontaktów i postanowienie, że tych ludzi nie można, tak sobie, pozostawić bez opieki. Następny wyjazd miał miejsce w lipcu. Pojechałem specjalnie po dwójkę dzieci: 10-letniego Bronka i 14-letnią Violettę, którzy spędzili w Bochni całe wakacje.

Następny wyjazd odbył się już z pomocą firmy, w której Pan pracuje?
Tak. Dzięki zaangażowaniu szefostwa Karpackiej Spółki Gazownictwa otrzymałem do dyspozycji samochód służbowy i przyrzeczenie pomocy materialnej dla tych ludzi. Do kolejnej wyprawy doszło w listopadzie. Poznaliśmy wtedy s. Michaelę Rak ze Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia Bożego, bardzo zaangażowaną w pomoc drugiemu człowiekowi (jest założycielem pierwszego na Litwie hospicjum), która przekazała nam dalsze kontakty. Tak trafiliśmy do wsi Postawki, już blisko granicy z Białorusią. To, co zobaczyliśmy, wstrząsnęło nami do głębi. Niewyobrażalna bieda i ludzie, mimo przeżywanych wszelkich kłopotów, starający się zachować godność.

Nas, przywykłych do normalności (i, jakże często, narzekania na nią) zszokował widok rzędu drewnianych, rozlatujących się chałup, jakby żywcem wyjętych z XIX wieku, bez bieżącej wody i kanalizacji, w których ludzie gnieżdżą się w jednej izbie, śpią jeszcze na zapiecku, a luksusem jest zwykła wykładzina podłogowa.

Po powrocie ogłosiliśmy w firmie zbiórkę, pomogli też inni ludzie dobrej woli. Dzięki temu w czasie dwóch-trzech kolejnych wyjazdów - od stycznia do sierpnia tego roku - byliśmy w stanie dostarczyć najbardziej potrzebującym trochę mebli, wspomniane wykładziny, jakieś farby itp. Żaden opis, żadne zdjęcie nie jest w stanie oddać wdzięczności, z jaką spotkaliśmy się u tych ludzi.

Staracie się pomagać wszystkim?
Nastawiamy się na dzieci. Widząc, jaka tam panuje nędza, następny wyjazd, planowany na sierpień, postanowiliśmy wykorzystać na dostarczenie pomocy szkolnych, książek, słodyczy dla dzieci z tamtejszych szkół i domów dziecka. Zorganizowaliśmy 70 zestawów, każdy zapakowany w szkolny plecak, które dostarczyliśmy na miejsce. Ileż było przy tym radości!

W tym miejscu ciśnie się na usta pytanie: jak to jest, że w kraju należącym do UE, zaraz za granicą Polski, są całe społeczności, jakby wyrzucone poza nawias? Czy Polacy na Litwie, będący przecież obywatelami tego państwa, są inaczej traktowani niż rdzenni Litwini?
Niestety tak. Widać to najlepiej na przykładzie szkół. Są rzeczywiście polskie szkoły (tam, gdzie mniejszość polska jest najliczniejsza), ale ich utrzymanie, poza symboliczną pomocą państwa, spada na barki lokalnych samorządów. Wielokrotnie widzieliśmy obrazki, gdy niedaleko od siebie stoją szkoła litewska i polska. Od razu można odróżnić jedną od drugiej. Rząd w Wilnie dba o swoich, o Polaków już niekoniecznie.

Ale co z państwem polskim? Zapomniało o Polakach poza granicami Polski?
Niestety, takie jest powszechne odczucie tamtejszych Polaków. Poza organizacjami społecznymi, przygranicznymi samorządami nikt nie myśli o ich losie. Przykładem może być jeden bardzo wysoko postawiony polski dygnitarz państwowy, który będąc w pewnej podwileńskiej wsi obiecał tamtejszej społeczności telewizor do szkoły. Wyjechał i o obietnicy zapomniał.

Ostatni wasz wyjazd był, zdaje się, tuż przed Świętami?
Tak, pojechaliśmy 13 grudnia, w dwa samochody. Mieliśmy ze sobą 274 świąteczne paczki. Nie mogę w tym miejscu nie wspomnieć o głównych darczyńcach: firmie Gas-System, I LO w Tarnowie i szkole podstawowej w Jodłowce. Dzięki tym wspaniałym ludziom mogliśmy przed samym Bożym Narodzeniem rozświetlić twarzyczki dzieci z Podbrodzia, Turgieli, Rakaniec, Wisałowki i Lendwaków. Przy okazji odwiedziliśmy wspomniane hospicjum w Wilnie, gdzie dostarczyliśmy lodówko-zamrażarkę, podgrzewacz wody, zmywarkę i podgrzewacze do żywności.

Na koniec - jako że rozmawiamy o Bożym Narodzeniu - proszę powiedzieć coś na temat religijności litewskich Polaków.
O, tutaj też moglibyśmy się wielu od tych ludzi wiele nauczyć. Biedę klepie nie tylko przysłowiowy Kowalski (Kowalskius - wedle oficjalnej terminologii), ale i Kościół. Byłem na mszy w kościółku, w którym w ogóle nie ma organów, ale myliłby się ktoś, kto by pomyślał, że panowała w nim cisza! Brzmienie śpiewu tamtejszych ludzi mam do dziś w uszach. Żyją naprawdę biednie, ale nie złorzeczą za to Panu Bogu, wręcz przeciwnie – widzą w Nim oparcie i nadzieję na przyszłość.